czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 1

Rozdział 1 , jest raczej krótki, ale mi się podoba. Wybaczcie że początek jest taki monotonny, ale nie mogli od razu zacząć się mordować, więc jest jak jest. obiecuję że rozdział 2 będzie już pełen emocji i adrenaliny ^^ Bardzo was proszę o komentarze jeżeli już tu jesteście, to dla mnie bardzo ważne wiedzieć czy będziecie to czytać czy nie :> Miłej lektury kochani ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnęłam, wychylając się przez poręcz schodów.
- Nie tym tonem gówniaro! - krzyknęła ciotka. Z wściekłością pobiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Rzuciłam się na łóżko i przestałam tamować łzy. Miałam dość tych ciągłych awantur... Zawsze wszystko odbijało się na mnie, każda głupota, choćby taka jak złe ustawienie szklanek w szafce. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Gdyby tylko rodzice żyli.. nic nie wyglądałoby tak jak teraz. Nic. Maggie nie owinęłaby sobie całego świata wokół palca, ciotka Judith nie stałaby się moim najgorszym wrogiem.
Nienawidzę tej rodziny. A raczej jej resztki. Od śmierci rodziców cały świat kręcił się wokół Margaret. Nikogo nie obchodziła Elena, przecież ten bobasek stracił rodziców...
Podeszłam do okna i spojrzałam w nieprzeniknioną czerń nocy. Miałam ochotę wzbić się w powietrze i odlecieć w noc. Nigdy nie wracać. Odeszłam od okna i wyciągnęłam Ipoda z kieszeni. Włączyłam muzykę i położyłam się spać. Jutro pierwszy dzień szkoły...
                                                                            ~*~
- Elena ! - pisnęła Bonnie i rzuciła mi się na szyję. Uściskałam ją mocno i jej miejsce zajęła Meredith.
- Stęskniłam się za wami - powiedziałam. Niedaleko zauważyłam Matta rozmawiającego z Shelly. Uśmiechnęłam się na ten widok, w końcu zaczął z kimś gadać.
- To ostatni rok - rozmarzyła się Bonnie - same bale i uroczystości... Nie mogę się doczekać rozdania dyplomów! - zapiszczała radośnie.
- Eleno, chodź ze mną na chwile - poprosiła Meredith. Ruszyłyśmy w stronę toalet.
- Słuchaj... Wszystko w porządku? - zapytała.
- Jasne, czemu pytasz? - prychnęłam lekceważąco.
- Bo cię znam. Znowu się pokłóciłaś z Judith?
Milczałam, na co Meredith tylko pokręciła głową.
- Wiesz że w ten sposób nie dasz rady. Pamiętasz co się działo w zeszłą wiosnę?
Spuściłam wzrok za swoje ręce. Na moich nadgarstkach wciąż widniały ślady po gorszych dniach, mimo że maść złagodziła blizny.
- Pamiętam. Ale to się nie powtórzy. Ta wariatka mnie nie zniszczy Mery. - powiedziałam hardo.
- Eleno, ja wiem że mówisz tak tylko dlatego żebym dała ci spokój. Ale nie możesz ciągle się tak męczyć.
- Wiem o tym. Myślałam nad wyprowadzką, ale dokąd pójdę? Pod most? - zapytałam z nutą desperacji w głosie.
- Możesz zamieszkać z nami. Wiesz przecież.
- Nie mogę tak. Nie mogłabym być dla twoich rodziców ciężarem. - mruknęłam i uśmiechnęłam się pocieszająco.
- Chodź, bo Bonnie pomyśli że jej unikamy. - na potwierdzenie moich słów zadzwonił dzwonek. Meredith spojrzała na mnie z troską w oczach ale nie ciągnęła tematu.
Weszliśmy do sali od biologii i od razu zauważyłam że coś jest nie tak. Przy tablicy stał jakiś chłopak którego wcześniej tu nie widziałam. Usiadłam na swoim starym miejscu i zauważyłam że reszta klasy również bacznie przygląda się nowemu.
  Chłopak był wysoki i dobrze zbudowany, miał brązowe włosy i dziwne rysy twarzy, nie wyglądał na kogoś stąd.
- Podobno jest z Meksyku - szepnęła Bonnie siedząca za mną.
- Bzdury. To Włoch - powiedziała Faalon siedząca po mojej lewej. Faktycznie, bardziej wyglądał na Włocha niż Meksykanina.
- Cisza ! - zawołał nauczyciel - Przedstawiam wam nowego kolegę. To Stefan..
- Stefano - poprawił go chłopak.
- StefanO Salvatore - dokończył z przekąsem Tanner, akcentując ostatnią literę jego imienia.
Stefano zajął miejsce przede mną i odwrócił się w moją stronę.
- Cześć - rzucił.
- Jesteś nowy prawda? - wtrąciła Caroline, podchodząc do jego ławki.
- Tak. Ty pewnie jesteś Elena, tak? - zapytał, przenosząc swój wzrok na mnie.
- Tak. Skąd wiesz? - zapytałam zaciekawiona.
Chłopak wskazał palcem na mój zeszyt. Na dole okładki widniał mój podpis. No tak.
- Opowiedz mi coś o tej klasie - poprosił chłopak.
- Więc tak. Bonnie i Meredith - wskazał na nie ręką - to moje przyjaciółki. Tam jest Matt, klasowy sportowiec. Caroline , wredna wiedźma i jej dwór . Tam klasowi kujoni, tam jest dwóch klasowych frajerów, a tam siedzi Tyler ze swoimi psami. Podłe typy, lepiej ich unikać.
- Czyli typowa klasa. - prychnął.
- Nie do końca- powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Serio? Dlaczego. - zapytał, mrużąc oczy.
- Bo... Bo tak. Skąd jesteś?
- Z Włoch. Przyjechałem zająć się starą ciotką, pewnie kojarzysz panią Flowers?
- Jasne. To ta zdziwaczała staruszka mieszkająca za miastem.
- Dokładnie. Opowiedz coś o sobie. - poprosił.
- Mieszkam z ciotką i siostrą kilka ulic stąd..
- Masz siostrę?
- Mam. Ma 10 lat. A ty, masz rodzeństwo?
Twarz chłopaka spochmurniała, weszłam na nieznane wody...
- Mam brata. To podły sukinsyn - mruknął.
- Fajnie - pokiwałam głową z namysłem.
- A co z rodzicami? - zapytał, jakby nagle rozumiejąc że o nich nie wspominałam.
- Nie żyją. Zginęli w pożarze. - powiedziałam chłodno i odwróciłam wzrok.
Nie miałam ochoty wspominać o mojej rodzinie, podobnie jak on.
Stefano odwrócił się w stronę nauczyciela. To tyle jeżeli chodzi o rozmowę...
Zaczęłam bazgrać w zeszycie, byle tylko ta lekcja się już skończyła.
- Jesteście wolni - oznajmił nauczyciel. Bonnie i Meredith natychmiast mnie otoczyły.
- Idziemy na lunch - zarządziły.
W stołówce panował ogólny chaos składający się z 500 ludzi naszego liceum. Zauważyłam Caroline podlizującą się nowemu, on sam zaś zupełnie ją ignorował.
Usiadłyśmy przy naszym stoliku i natychmiast dosiadło się do nas kilka osób.
Christal właśnie trajkotała coś bez sensu o chłopakach z drużyny, gdy poczułam że nie mam siły słuchać tego wszystkiego i uśmiechać się jak idiotka. Przeprosiłam dziewczyny i wstałam od stolika. Szybko odniosłam tacę i wyszłam ze stołówki.
- A ty dokąd? - zapytała Bonnie, doganiając mnie.
- Nie mam ochoty tu siedzieć. Idę na spacer - oznajmiłam jej spokojnie.
- Znowu zaczynasz? - zapytała Bonnie błagalnym tonem.
- Nie przesadzaj. Spotkamy się u ciebie po szkole - powiedziałam i wyszłam z budynku.
Skierowałam się prosto na cmentarz. tam mogłam być choć odrobinę bliżej rodziców.
Po kilkunastu minutach przekroczyłam bramę cmentarza. Mijałam zadbane nagrobki z pięknymi wieńcami i milionem świec. Tutaj wciąż przychodzili ludzie, wciąż dbano tę część. Moi rodzice leżeli w starej i zapomnianej części tego cmentarza, niedaleko kamiennego grobowca.
trawa sięga tu kostek, dzikie krzewy zaczęły zarastać bardziej zniszczone groby, a ściana lasu rzucała ciemne cienie na cały ten teren. Trudno o bardziej przerażające a zarazem piękne miejsce.
Tutaj wszystko jest naturalne. Nie ma sztucznego przepychu i wyszukanych ozdób. Usiadłam naprzeciw grobu rodziców. Odgarnęłam warstwę kurzu z kamiennych liter, po raz kolejny czytając napis.
Najbardziej bolał mnie fakt że wspomnienia o rodzicach zanikają, blakną. Aż w końcu powstanie czarna dziura, luka w pamięci której nie dam rady wypełnić. Tego boję się najbardziej. Że zapomnę zapach perfum mamy, jej ciastek, tego jak tata czytał mi bajki na dobranoc i próbował nauczyć mnie grać w baseball, ubierania świątecznej choinki, wspólnych zabaw. Tego jak mam sadzała mnie przed swoją toaletką i czesała moje włosy, wymyślając coraz to nowsze fryzury, jak tata zawsze nazywał mnie małym chłopcem bo lubiłam bawić się samochodami i tego jak potrafiliśmy godzinami leżeć na kanapie wtuleni w siebie.
Starcie się z rzeczywistością okazało się trudniejsze niż myślałam. Świadomość że to już nigdy nie wróci, że na zawsze pozostanie tylko wspomnieniem, snem w moim sercu, niszczyła mnie od środka.
Nagle zrobiło mi się przeraźliwie zimno, wiatr przeszywał mnie na wylot, pozostawiając lodowate ślady w moim ciele. Zaszło słońce a niebo spowiły szare chmury.
Poczułam że ktoś mnie obserwuje, niemal sprawiało mi to ból. Rozejrzałam się dookoła. Nic.
Powoli się podniosłam. Nie chciałam tu być, zaczęłam się bać. W głębi serca wiedziałam że to bez sensu, jest środek dnia i ten strach jest zupełnie irracjonalny. Mimo to zaczęłam iść w kierunku wyjścia. Znów to dziwne uczucie... Przyspieszyłam kroku, strach zaczął się nasilać. Miałam wrażenie że ktoś mnie śledzi, za chwilę mnie dogoni...
Przerażenie zaczęło mi mieszać w głowie. Nie zauważyłam wystającego kawałka kamienia i upadłam, uderzając głową o nagrobek.
Ból zasłonił mi oczy, jedyną rzeczą jaką zauważyłam były czarne jak węgiel oczy....

                                                                              ~*~
Koniec rozdziału 1. Ciąg dalszy nastąpi...

Prolog

                                                                    PROLOG
Obudził mnie okropny smród. Otworzyłam oczy, ale niewiele widziałam, cały pokój był pełen dymu.
-Tatusiu! - krzyknęłam rozpaczliwie, wybiegając na korytarz. Dom stał w płomieniach.
Usłyszałam płacz Maggie, pobiegłam do pokoju małej. Wyjęłam siostrę z łóżeczka.
- Tatusiu! - krzyknęłam. No korytarzu coś huknęło. Z przerażeniem wybiegłam z pokoju, próbując dojść do schodów. Płacz małej zagłuszał wszystkie moje myśli. Chciałam tylko wyjść z tego gorącego domu, płomienie były wszędzie, dym zaczął mnie dusić nie do zniesienia.
Schody już płonęły.
- Eleno! - usłyszałam krzyk matki. Wbiegłam do sypialni rodziców z małą Maggie krzycząca na moich rękach. Matka otuliła mnie szczelnie kocem.
- Szybko kochanie - krzyknęła i pchnęła mnie w stronę okna. Czekał tam na mnie strażak krzyczący żebyśmy się pośpieszyły.
- Weź Meggie. Pamiętaj że bardzo was kochamy- zawołała i podała mi dziecko. Usłyszałam jak deski nad nami trzeszczą i natychmiast zostałam wepchnięta strażakowi w ramiona.
- Mamusiu! - wrzasnęłam i zobaczyłam jak całe pierwsze piętro się wali. Zaczęłam krzyczeć z bezradności i strachu, nadzieja na to że rodzice przeżyją zniknęła.
Strażak postawił nas na ziemi ruszył ponownie w górę, szukając mamy. Usiadłam na ziemi, trzęsąc się i płacząc. Jak przez mgłę widziałam ciotkę Judith biegnącą ku nam z samochodu. Wstałam i podbiegłam do niej, lecz ona mnie nie zauważyła. Podbiegła do policjanta i zabrała od niego małą Margaret. Zaczęła kołysać krzyczące dziecko i nawet na mnie nie spojrzała. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach jeszcze bardziej, cofnęłam się poza to zamieszanie. Zanosząc się płaczem schowałam się po drugiej stronie ulicy, nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia.
Od tamtej pory już nikt mnie nie zauważał.



Jest to reaktywacja starego bloga :) Tutaj zaczynam zupełnie od nowa, mam nadzieję że teraz będzie lepiej :) Liczę na konstruktywne komentarze :D

                                             Czytam/Doceniam = Komentuję